To nie jest dobra literacko książka. Mam wrażenie, że autorka tworzyła powieść na siłę, żeby ubrać mocną, feministyczną tezę w strawną fabułę. Udało się stworzyć raczej słabą powieść z mocnym przekazem – i mi to wystarcza, żeby Wam tę książkę rekomendować. A przecież wiecie, że jak ja mówię „czytajcie!” to, to nie są przelewki.
W tej książce znajduję bowiem potężny manifest prawdziwej kobiecości. Takiej różnorodnej: raz chudej, raz otyłej, raz agresywnej, raz płaczliwej, pragnącej miłości i gotowej na znajomość na jedną noc. Główna bohaterka, gdy ją poznajemy jest w osobliwym momencie życia: nie może doczekać się operacji zmniejszania żołądka. Wierzy w to, że to dla niej jedyna szansa, aby być szczupłą kobietą i… dołączyć do grona lasek, które żyją pełnią życia.
Jak schudnę to…
A teraz przyznać się, która z Was nigdy nie pomyślała: „jak schudnę to…
- będę szczęśliwsza…,
- znajdę miłość swojego życia,
- zmienię pracę,
- będę mieć więcej do zaoferowania w swoim związku,
- będę bardziej pewna siebie itd.?
Tak się składa, że litanię tych wszystkich Waszych wypasionych celów odchudzaniowych mam w swojej szufladzie. A na dokładkę, gdy sama byłam otyła, to też marzyłam, że jak schudnę to moje życie się odmieni. Że mój mąż powie „kochanie, jak ja Cię kocham! Jesteś jedyną kobietą mojego życia!” (Tak, tak, wiem, że byłam pierońsko głupia. Sama nie mogę uwierzyć, że w to wierzyłam:D Jeśli jeszcze nie znasz mojej historii to zerknij TUTAJ) Byłam taka sama, jak Plum, bohaterka „Dietolandu” Sarai Walker. Ja jakoś dałam radę sama, ale ją trzeba było siłą oderwać od jej beznadziejnie skonstruowanego życia, żeby mogła zobaczyć, jak bardzo się myli. Że schudnięcie wcale nie rozwiązuje problemów. I że ten kod, mówiący o tym, że najlepiej być szczupłą kobietą, jest w rzeczywistości osobliwą grą społeczną. Taką, o której istnieniu nie masz zielonego pojęcia… Ale trzymajcie mocno tę, która się o tym dowiaduje. Z dnia na dzień zmienia ciuchy, wstępuje do gangu i wymachuje cegłówkami przed oczami zdumionego tłumu:D
Dlaczego uważam, że powinnyście tę książkę przeczytać?
Bo to książka, o prawdziwym życiu prawdziwego grubasa
Bo moim zdaniem, nikt, od czasów Virginii Wolf, tak mocno nie postawił kwestii kobiecej w literaturze. Czyli mamy taką wersję uwspółcześnioną feministek i sufrażystek w jednym (włącznie ze sceną palenia staników, ha, ha, ha). Wszystkie w normalnych, dziewczyńskich rozmiarach (czyli gdzieś 42+), inteligentne, decyzyjne. Niektóre z tatuażami. Inne po mastektomii. Całkiem różne od obrazu kobiety obecnego w przestrzeni publicznej: kobietek, jak gałązeczki, w różowościach i w koronkach, z olbrzymimi cyckami. To dla mnie ważne, żeby o tym głośno mówić, bo w moim gabinecie siadają często kobiety, które właśnie marzą o tym, aby być takimi gałązeczkami, które tak chyboczą na wietrze, którym serduszko trzepocze się, jak motylek…
I tylko martwią się, bo jedzą, jak prawdziwe baby. Więc starają się nie jeść. Ale potem się przejadają. Więc się znowu złoszczą, że są takie słabe mentalnie. Jak te gałązeczki na wiosnę, co tak się obijają o szybę w porannej rosie… I tylko, jakby się udało nie jeść, to by były szczęśliwe… Kumacie, czy mam dwa razy powtórzyć, że ideał gałązeczki to jest dobry tylko w literaturze, u Orzeszkowej na przykład, z globusem zamiast głowy – nie w prawdziwym życiu?! Tutaj czasem dostajesz w twarz i cudem uchodzisz z życiem przed nadjeżdżającym pociągiem…
Bo czas przestać wierzyć w bajki
Po drugie, „branża odchudzająca, to najbardziej dochodowy niewypał w historii„. To zdanie jednej z bohaterek „Dietolandu” – i kluczowe zdanie dla tych z Was, na które diety nie działają. Dziewczyny, gdyby to działało, to codziennie nie powstawałoby tysiące blogów na temat diet i odchudzania. Wystarczyłaby jedna dieta. A tymczasem… jest, jak jest. Producenci udają, że nie wiedzą. Klientki łudzą się, że tym razem obietnica zadziała. Nie zadziała, bo to Ty masz działać. Dieta nie ułoży za Ciebie życia. Nie zmieni Twoich nawyków. Będzie Twoim wrzodem na d…e. I dopóki nie potraktujesz siebie poważnie, nie zadziała.
Zresztą, co to jest dieta? Starożytni mówili, że dieta to styl życia. Całość – nie wycinek; nie to, co masz na talerzu. I ja się z nimi zgadzam. Pomyśl, czy nie warto by było, gdybyś się i Ty z nimi zgodziła?
Branża odchudzająca, to najbardziej dochodowy niewypał w historii Share on XBo trzeba mieć empatię dla ludzi otyłych
Po trzecie, bardzo autentyczny jest ten wątek o intymności jedzenia otyłej osoby. Główna bohaterka na zmianę, to się objada, to nic nie je. Ciągle kombinuje, jakby tu wyjść cało z sytuacji jedzenia i jak nie dać się obśmiać. I widzimy ją, jak w McDonaldsie kupuje jedzenie na raty – bo gdyby zamówiła dwa zestawy, to ludzie by się z nieś śmiali, a tak robi to samo, co wszyscy. Tylko dwa razy. W innym wątku wyjada z ciastka owsianego rodzynkę – bo przecież wie, co się powinno jeść na diecie… A z boku patrzą ludzie i naśmiewają się, gdy je. I wcale nie są dyskretni. W końcu widzimy ją, jak staje w kuchni i przygotowuje jakieś gigantyczne porcje jedzenia dla siebie i przyjaciółek. I potem zjada całe patery babeczek. W pojedynkę. Naprawdę.
Jestem tak bardzo wdzięczna za to, że autorka o tym napisała. Bo jak ja o tym piszę – to nie ma to takiej siły rażenia. Ale światowy bestseller – to jest potęga. Gorzej, że mało kto rozumie, o co bohaterce z tym jedzeniem chodzi. Już spotkałam się z opinią, że te epizody jedzenia-nie jedzenia są niewiarygodne. Ale to dlatego, że ten ktoś nie wie, co to w ogóle jest. Dlatego, mówię Wam, przeczytajcie książkę, żeby rozumieć, że otyłość to dziwna choroba. Moja otyła (chorobliwie) babcia często mówiła, z rozpaczą w głosie: ja nic nie jem, a tyję. Ale przecież jest jasne, że jakby nie jadła, to by nie tyła. Naprawdę? Jesteś pewna?
Bo trzeba wiedzieć, że tyje się od niejedzenia
Co do zasady tak. Co do metabolizmu to już nie. Jak przez długi czas, np. od śniadania do obiadokolacji, nic nie jesz – to nie ma opcji, potem musisz dojeść. Trzeba nie lada głowy, żeby się zatrzymać przed dodatkową porcją, gdy jest się tak głodnym. Ja sama mam za sobą „wieczorne ciśnienie na jedzenie” (rzuć okiem na te materiały), czyli czas, gdy nie mogłam odejść od stołu dopóki nie pękłam. Wszystko przez to, że przez cały dzień nie miałam czasu zjeść. Rozwiązanie jest proste: wystarczy zacząć jeść regularnie, żeby zaczęła się pojawiać normalność, ale… kto by w to uwierzył? Ile ja się muszę naprzekonywać moje klientki, żeby tylko spróbowały. Chociaż przez dwa tygodnie… chociaż tydzień… A przecież każdą komórkę ciała, także tego powiększonego, trzeba odżywić. Nie da się długo przetrwać na dużym deficycie kalorycznym, a do tego sprowadza się w praktyce niejedzenie.
W książce jest taki wątek, gdy bohaterka w końcu odpuszcza te wszystkie diety i przestaje myśleć o tym, co wolno i czego nie. No i wtedy… sprawy się porządkują, a ona siada do normalnego śniadania. Czyżby najadła się za wszystkie czasy i już jest gotowa jeść naturalnie, w zgodzie ze swoimi potrzebami?
Bo warto wiedzieć, jakie pułapki kryją się za mitami
W tym momencie zapaliła mi się czerwona, psychodietetyczna, lampka. W moim zawodowym przekonaniu trudno jest współczesnemu człowiekowi jeść naturalnie, czyli tak wg potrzeb organizmu. Trzeba wykonać masę wewnętrznej pracy, bo gdy rodzisz się w świecie, w którym niemal każde jedzenie, które trafia na talerz, ma etykietę – to nie wiesz, co to znaczy naturalne jedzenie. A gdy masz 30-40 – 50 – 60 lat doświadczeń takiego właśnie jedzenia, to naprawdę nic nie wiesz na temat naturalnego jedzenia.
Jest w tej książce jeszcze więcej wartościowych treści, ale wybrałam te, które pomagają mi wytłumaczyć, że „Dietoland” Sarai Walker to wcale nie fikcja literacka. Czytajcie koniecznie i wychodźcie ze swoich Dietolandów.
wychodźcie ze swoich Dietolandów. Share on XKoniec z dietami.
Koniec z odchudzaniem.
Czas zająć się prawdziwym życiem.
Czas przestać chować się w tych worach, w które się owijasz, jak idziesz do ludzi.
Czas skończyć z robotą nie dającą satysfakcji.
Czas żyć.
Czas wyjść z tej kretyńskiej gry o to, kto ładniejszy i bardziej „ruchalny”. Choć wątek zagadki kryminalnej z zemstą matki w tle, też mogłabym Wam fajnie rozwinąć:D Trzeba być idiotą, żeby zadzierać z matką!!
P.S. Czujesz, jak mnie ta książka ruszyła, prawda?
Bądź ze mną w kontakcie!
Zapisz się do newslettera, który wysyłam zwykle raz w tygodniu. Będziesz wtedy zawsze na bieżąco z tym, co u mnie i u moich klientów. A w ogóle, to lepiej mi pisać, dla tych, którzy czekają - nie dla wszystkich:D