Jak wybrać książkę kulinarną

W związku z tym, że poprzedni artykuł, o tym, jakie są moje ulubione książki kulinarne wywołał we mnie mały dysonans, śpieszę podpowiedzieć Wam, jak wybrać najlepszą książkę kulinarną dla siebie, albo dla kogoś.

Jak wybrać najlepszą książkę kulinarną? Click To Tweet

Przede wszystkim zorientowałam się, że pokazuję Wam starocie. Oprócz książki Ani Lewandowskiej „Zdrowa kuchnia”, właściwie większość książek, które kupiłam nie nadaje się do pokazania, bo albo ma paskudne zdjęcia albo się rozpada w rękach. Te, które pokazałam Wam w poprzednim artykule, to moje ulubione, także dlatego, że dają radę w warunkach naprawdę bojowych (trzech facetów, thermomix i jego łatwość użycia do niemal każdego pomysłu, moja kreatywność i gotowość do eksperymentowania w kuchni).

Książka kulinarna to biznes

No i właśnie o tej beznadziejnej produkcji książek chcę Wam dzisiaj powiedzieć. Wygląda na to, że książka kulinarna to biznes, jak każdy inny. Gdy zaczęłam się nad tym zastanawiać, to naprawdę się zdziwiłam. Nie wiem czemu wcześniej myślałam, że w środku dowolnego wydawnictwa siedzą krasnale i za miseczkę rosy dopieszczają kolejne przepisy…

No więc, fakt jest taki: wydawnictwo kulinarne też musi zarobić. No i sobie zarabia. Niestety często na naszej niewiedzy, bo zakup książki to zdecydowanie inny budżet niż, dajmy na to, zakup samochodu i niby nie boli, jak podejmiesz złą decyzję, ale jednak to nie jest fair, gdy Cię w biały dzień robią w ciula. A robią Cię na cenie i na jakości produkcji. Skąd to wiem?

Otóż, mam w znajomych wielką miłośniczkę książek kulinarnych – Laurę Osękę, która dodatkowo prowadzi księgarnię kulinarną.

No i do tej księgarni  Laura sprowadza książki które jej się podobają. Także z zagranicy. I jakoś tak się potoczyło – o losie słodki – że Laura prowadzi – jak ja, tadaaam – bloga. A na blogu recenzuje książki kulinarne. No i kiedyś na tym swoim blogu (a może na fanpejdżu) wywołała dyskusję na temat tych nieszczęsnych publikacji, które musi znosić. Bo zdjęcia robione smartfonem, bo książka klejona zamiast szyta, bo papier, bo cena itd… I to był ten moment, gdy przez moją mózgownicę pełną abstrakcji przeleciała myśl: rety, to ja tak gładko daję się rąbać przez wydawców?

Rety, to ja tak gładko daję się rąbać przez wydawców?

Nooo, daję się! Bez dwóch zdań. Nauczyłam się – a studia polonistyczne to jednak konkretna szkoła pracy z książkami jest – że w książce ważna jest treść. A w książce kulinarnej o treść chodzi, jak najbardziej, ale treścią są też foty. I te foty profesjonalni wydawcy, którym mało kto – oprócz Laury Osęki – patrzy na ręce, rąbią smartfonami chyba, bo bez pojęcia, fotografie czegoś na talerzu. Naprawdę, blogerki kulinarne, mają więcej polotu w tym fotografowaniu. I chwała im za to, bo byśmy nie wiedzieli, jak fotografia kulinarna wyglądać może. A istotna jest w niej kompozycja. Ty, praktyk gotowania, masz nie tylko zobaczyć, jak wygląda potrawa, którą właśnie gotujesz, ale przede wszystkim masz patrzeć na tę fotografię i przebierać nogami, żeby Ci się ta potrawa już ugotowała, zamroziła, rozmroziła… no nie wiem, co tam akurat masz na tapecie… w sensie w garze…

A wydawcy co? Płasko, płasko, płasko, zbliżenie, zbliżenie, zbliżenie… Właściwie to się zastanawiasz, czy to jest jeszcze fota jedzenia czy… co to jest? Niektórzy wydawcy ratują się zdjęciami stokowymi. Co – jak w przypadku ciasta bananowego wg „Juicemana” – powoduje, że nie wiesz, o co chodzi: na zdjęciu ciasto żółte – na talerzu ciasto brązowe… I choć smakuje pysznie, to jednak czujesz, że coś nie gra. Spieprzyłaś Ty, albo wydawca…

Co to oznacza w praktyce? 

Płacimy za książkę min. 40 zł, a dostajemy produkt, który nie trzyma jakości: kartki wypadają po kilkukrotnym przewróceniu ich, zdjęcia robione smartfonem nie trzymają ostrości, a wykadrowane są tak, że nie widzisz, jakiego efektu ostatecznie możesz spodziewać się od podanego przepisu.

I , okazuje się, że niewiele osób ma pojęcie, że tak to wygląda. Wydawcy czują się bezpiecznie, bo kto się zna na książce kulinarnej oprócz Laury Osęki i kilku osób z jej otoczenia? A pieniądze, zaraz po tym, jak je zostawisz w księgarni płyną do wydawnictwa. Ostateczny użytkownik – najczęściej solenizant obdarowany przez przyjaciół kolorową publikacją – nie ma najmniejszego powodu, by oczekiwać lepszej jakości. Bo nie wie, że może. Cieszy się z prezentu (albo i nie, bo może nie lubi gotować, a koledzy podjarani w księgarni kolorowymi rysunkami już popełnili tę zbrodnię i zamiast sprawić radość trunkiem w podobnej, co książka cenie, wysilili się na jakiś taki intelektualny gift). Ale umówmy się, kto z nas zna się na zasadach obowiązujących na rynku książki kulinarnej?

Piszę więc ten artykuł, żeby Wam powiedzieć, że ten rynek jest tak samo wariacki, jak każdy inny. Trzeba mieć garść wiedzy… i OTO JA do Was z tą wiedzą przybywam. Od teraz ZAWSZE już będziecie wiedzieć, jak wybrać książkę kulinarną dla siebie i swoich przyjaciół. Bęc.

Jak wybrać najlepszą książkę kulinarną?

Potrzebujesz oczu i rąk. Oczu do patrzenia i rąk do macania.

  1. okładka: okładka jest ważna, bo w kuchni lepsza jest twarda niż miękka. To czy jest autor na okładce czy nie, to kwestia drugorzędna. Ważne jest, żeby okładka była twarda, bo książka kulinarna będzie używana… i to w warunkach bojowych. Musi przetrwać. Twarda okładka przetrwa.
  2. środek, w sensie kartki: szyty czy klejony? Klejony poznasz po tym, że nie będziesz widziała sznurka w środku. Dodatkowo, książka będzie słabo rozkładała się „na płasko”, a przecież książkę kulinarną musisz położyć na blacie w kuchni. Nie znam kucharza (nooo, nie znam żadnego profesjonalnego kucharza, ale poznam już w czerwcu na evencie na blogerów w hotelu Novotel), który by gotował z książką w ręku, bo taka klejona nie da się rozłożyć. Mam taką w swojej kulinarnej biblioteczce. Nie jedną. No nie da się rozłożyć, więc stawiasz na niej co popadnie. Ale przecież nie chcesz tego robić. Więc książka zostaje na półce… I zbiera kurz:( Nie chcesz dawać takiego prezentu:)
  3. środek, w sensie przepisy: w księgarni trudno sprawdzić, czy przepisy będą się udawać, ale sprawdź chociaż, czy produkty są dostępne w naszych sklepach. Nie każdy ma talent do zastępowania składników (ja mam, ale efekty bywają opłakane). Nie każdy ma delikatesy pod nosem. Za to każdy może powiedzieć „olaboga, olaboga, nie mogę użyć tej książki, bo nie wiem, co to jest topinambur… albo bertram… albo… Przyjmij zasadę, że jeśli Ty znasz składniki podane w recepturach Twój obdarowywany będzie znać 80% z nich. Czy da radę przygotować potrawę?
  4. środek, w sensie spis treści: moim zdaniem czy na początku, czy na końcu – to nie ma znaczenia, ale niech będzie. Spis treści jest bardzo ważny. To trudne znajdować przepisy z pamięci. Czasem wystarczy też indeks produktów, wraz z podaniem stron, oczywiście. Im dłuższy, tym lepszy.
  5. Całość, w sensie wrażenie estetyczne: skoro już płacisz kupę kasy, to czy to, co masz w ręku na tyle wygląda? Lepiej niech wygląda, inaczej obdarowywany nie zauważy, że dostał prezent i wrzuci książkę od Ciebie na dno szafy. Albo, co gorsza, odda komuś w prezencie:D

Specjalizacje są OK

Dodatkowo, przyda Ci się wiedzieć, że specjalizacje są ok. Jak widzę książkę z tytułem StreetFood to spodziewam się, że będzie tam nieco o jedzeniu na ulicy, prawda? To jet właśnie specjalizacja. Jak książka nazywa się „Polska kuchnia bez glutenu” to spodziewam się, że będą tam tradycyjne przepisy polskiej kuchni, ale z produktów „bez glutenu”. Jak widzę tytuł, że „pięć przemian” to także spodziewam się, że będzie o kuchni wg pięciu przemian.

A życie, jak to życie, nauczyło mnie: im węziej, tym lepiej. W „Zdrowej kuchni” Ani Lewandowskiej znalazłam parę błędów (przepis na pasztet wegański z serem ricotta to mój hit). Dlatego warto wiedzieć, że nie każdy zna się na wszystkim, a im większy celebryta na okładce, tym więcej warto mieć podejrzeń, co do jakości produktu. Nie, to nie tak, że każdy celebryta się nie zna, ale… miejcie oczy i uszy otwarte.

Moje nieudane książki kulinarne

„Salat Love” i „ŚniadańLove” – rozpadają się. I choć wystarczyło mi rzucić okiem, żeby poznać i wdrożyć ideę tworzenia lunchy sałatkowych w pracy i błyskawicznych śniadań w domu, to jednak dzisiaj bym tych pozycji nie kupiła. Co nie zmienia faktu, że polecam pomysł na jedzenie w biurze wg autora, bo jest sensownym podejściem. A w książce całkiem sporo pomysłów dla tych z Was, którzy dopiero uczycie się, jak jeść „po nowemu”.

„Pięć przemian w polskiej kuchni” Anny Czelej”. Niby wszystko jest, ale wydanie mi przeszkadza. Wydanie podobne do takiego, które kiedyś, dawno temu, firmował „Poradnik domowy”. Możliwe, że gdzieś, na poziomi emocjonalnym, z tego powodu kupiłam. W każdym razie chodzi o to, że niewielkie, wręcz kieszonkowe, lekkie, nawet ze zdjęciami, ale … coś jest nie tak. Za małe literki? Za małe zdjęcia? Foty jakieś takie jak ze starych książek kulinarnych? Foty robione smartfonem? Nie mam ochoty tych potraw próbować, więc przygotowywanie też nie sprawia mi przyjemności. A przyjemność w moim hedonistycznym życiu to podstawa:)Także tak… seria stoi, nie używana, na półce. To o czymś świadczy, prawda. Acha, kartki lecą, bo były klejone.

a także

„1000 potraw kuchni polskiej” wydawnictwo Twój Styl. Rety, nie wiem, o co chodzi, ale nie lubię tej książki. Pewnie dlatego, że nie mogę się zdecydować na żadną potrawę – tyle ich. To dowód na to, że nie warto kupować książki z milionem pomysłów na wszystko…

„Kuchnia chińska” Liu Zihua i Uli Franz. Książka ma duży potencjał, ale … stoi nie używana. No, może ze dwa razy sprawdziłam jak przygotować ogórki i kapustę „po ichniemu”, czyli z chilli i sosem sojowym. W smaku super, ale … to wystarczy. Czy chodzi o tę małą czcionka? Czy po prostu o „inność” kuchni? Stoi i koniec. Nawet teraz, gdy ją mam przed sobą, mam poczucie, że to dobra publikacja, żeby się pogapić, przeczytać o wybranym regionie, zainspirować może do wyjazdu… i może się zmierzyć z jakimś daniem, ale… nie, jednak nie. Odkładam na półkę bez czytania:)

I wiele, wiele innych, którymi nie będę Was katować. Chyba, że dacie mi znać, że jesteście zainteresowane moimi wpadkami w zakresie wydawania pieniędzy na książki kulinarne:D Napiszcie mi też Wasze wpadki w tym zakresie:) To byłoby coś, zebrać w jednym miejscu KSIĄŻKI DO NICZEGO:D

Opt In Image

Bądź ze mną w kontakcie!

Zapisz się do newslettera, który wysyłam zwykle raz w tygodniu. Będziesz wtedy zawsze na bieżąco z tym, co u mnie i u moich klientów. A w ogóle, to lepiej mi pisać, dla tych, którzy czekają - nie dla wszystkich:D

    Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach marketingowych i handlowych, w tym otrzymywanie newslettera od "Zasmakuj w życiu"