Dzisiaj krótki poradnik o tym, co jemy w podróży. W sensie, że majówka przed nami i Wy na pewno jesteście ciekawi, co ja jem w podróży, bo taka ze mnie ostatnio celebryta:D
W podróży, jestem często wściekła
I od razu Was uprzedzam, jestem tak wymagającym klientem, że siłą woli powstrzymuję się od awantur z kucharzami. A powstrzymuję się, bo to są ludzie, którzy szykują mi jedzenie i wolę siedzieć cicho – nawet, jak jestem wściekła. Więc, w podróży, jestem często wściekła, na krawędzi awanturowania się i przez to nieszczęśliwa. W efekcie, wypalam siłę woli, a na koniec dnia jestem uległa jak owieczka.
Co na to moi faceci?
Śmieją się ze mnie i wkurzają. Na zmianę. Bo ja w podróży jestem naprawdę okropna. Nie robię tych wszystkich normalnych rzeczy, które robią inni ludzie. Zamęczam swoich towarzyszy tym moim regularnym, co trzy godziny jedzeniem i hasłami typu: „ale czy na pewno to głód z brzucha czy raczej z głowy?”.
A oni chcą tylko zjeść lody i chipsy.
Zamiast odpoczywać…
Z tego wszystkiego wypala mi się energia. Zamiast odpoczywać, walczę ze wszystkim, co wymyślili dyrektorzy marketingu, żeby było mi miło.
Dlatego nie wyjeżdżam.
I sprawa załatwiona:D
No dobra, to nie do końca tak, bo czasem po prostu trzeba jechać i jakoś tę kwestię jedzenia ogarnąć. Konferencja w Poznaniu. Szkolenie w Gdyni. To wszystko też są podróże i oprócz jedzenia to trzeba jeszcze wyglądać. Nieee, zdecydowanie lubię swoje stacjonarne życie i swoje codzienne rutyny. Łyżeczka trzy razy w lewo, dwa razy w prawo, znowu trzy razy w lewo… pamiętacie tę scenę w „Dniu Świra”? To jest właśnie film o mnie:D
Łatwo się rozhamowuję
Należę, niestety, do tych ludzi, którzy się łatwo rozhamowują, więc bardzo dużo zaangażowania kosztuje mnie, żeby nie popłynąć w jedzeniu. Nie lubię, gdy po krótkim urlopie waga wskazuje więcej. I nie lubię, gdy brakuje czasu na regularne jedzenie. Jednym z moich rozwiązań jest spędzanie czasu wolnego razem z Jagienką Kamińską i jej ekipą. Jemy wtedy, jak trzeba, bo Jagienka kontroluje to, co nam podają na stół. Pijemy wodę. Czas wolny spędzamy w ruchu. No i śpimy.
Tylko tyle potrzeba, żeby się dobrze zregenerować. I podkręcić metabolizm. I nie ma tej całej wojny z systemem, o którym napisałam wcześniej. Jak nie chodzisz na miasto to nie jesz syfu. Jak nie jesz syfu, nie masz tych wszystkich dziwnych myśli na swój temat. Jak nie masz tych myśli – jesteś wolna i szczęśliwa. Odpoczywasz.
W każdym razie ja odpoczywam. I Wy możecie zrobić to samo, bo miejsca na obóz jeszcze są. W sensie, że jak szukasz czasu z kameralną atmosferą, bez alkoholu i męczliwej muzyki, to się musisz decydować. Bo kameralność się zaraz po publikacji tego posta skończy:D
Jeśli szukasz sposobu na zdrowy, energetyczny, urlop zapraszam na obóz sportowy ze mną i z Jagienką Kamińską, w Wągrowcu. Najważniejsze informacje znajdziesz tutaj. Koniecznie daj mi znać, jeśli pomysł Ci się podoba. Będziemy tam razem:DW podróży kocham wydawać pieniądze!
A tutaj, subiektywny spis tego wszystkiego, za co lubię płacić podczas podróży. Bo może i się stresuję, jak gdzieś jadę. Bo może i jestem normalnie nerwowa. Ale mam to samo, co wszyscy: w podróży kocham wydawać pieniądze.
Tylko nie mam gdzie… Nie, że nie ma gdzie, ale jak nie kupuję durnostojek i szmat do szafy, to już chciałabym chociaż dobrze zjeść (pamiętajcie: pięć razy dziennie!). Mam na to budżet. I co? I wtedy się zaczyna, bo oprócz budżetu zabieram ze sobą wyedukowaną żywieniowo głowę.
No i znowu nie mam na co wydać kasy….
A teraz zobacz za co lubię płacić w podróży:
- za to, że właściciel się do mnie uśmiecha – nie, nie ma mi włazić do talerza, ale zakładam, że jak ktoś jest miły dla swoich gości, to nie chce im syfu z zaplecza sprzedać. Nie zawsze to prawda, ale lubię za to płacić;
- za przemyślany klimat jedzenia – gdy jestem w prostej jadłodajni to nie oczekują filiżanek z uszkiem, a jak jestem w restauracji, to plastikowe kufle do piwa nie są OK;
- za prostotę – gdy kupuję jedzenie na mieście, chcę wiedzieć, co to jest. Jak ktoś zwinął coś w rulon albo zmielił, albo pokroił – szybko podejrzewam, że chciał coś ukryć;
- za prawdziwe smaki – to nie sztuka przygotować tłuste jedzenie; tłuszcz jest wspaniałym nośnikiem smaku i byle kucharz wie, że zalanie potrawy tłuszczem sprawi, że zareagujesz pozytywnie; ja zaś chętnie znajduję takie dania, których kucharz nie oszuka: ryba z folii, szaszłyki, burgery, a także sałata. I niestety, na palcach jednej ręki mogę policzyć miejsca, gdzie potrafią liście przygotować naprawdę dobrze. W podróży wybieram więc surówki. To tradycyjny dodatek do obiadów i dają radę. Są dość bezpieczne.
- za to, że kucharz przygotowuje jedzenie na moich oczach – nie zawsze mam ochotę się patrzeć mu na ręce, ale lubię, gdy kuchnia jest otwarta; A dobrze zorganizowana kuchni trochę jednak świadczy o jej szefie.
- za zapach ziół na moim talerzu (i najlepiej w całym lokalu);
- za serwetki w wystarczającej ilości;
a także
- za to, że kucharz przygotuje sos do sałaty na bazie prawdziwej oliwy i poda mi to osobno;
- za to, że kelner jest w stanie zmodyfikować zamówienie
- za to, że kelner wie, ile waży porcja mięsa oraz kaszy/ryżu w daniu – to dla mnie ważne, bo wszystko liczę;
- za to, że na moim stole stoi oliwa z oliwek i ocet balsamiczny;
- za czujną obsługę, za którą nie muszę machać rękami, jak rozbitek na wyspie i układać z kamieni napisu HELP, gdy czegoś potrzebuję;
- za to, że jedzenie podawane jest w tym samym czasie dla wszystkich – jeśli zdarzyło Ci się kiedyś dostać na stół kawę i deser przed głównym daniem, to wiesz, o czym mówię;
Znacie jakiegoś sprytnego właściciela restauracji?
Pokażcie mu ten post, proszę Was. Niech się zapozna. I niech na mnie czeka:D Tak bardzo chciałabym u niego zostawić z radością swoje pieniądze:D I moi przyjaciele też chcą.
Gdy poprosiłam ich na fb o informację, na co kochają wydawać pieniądze w podróży to niemal jednogłośnie stwierdzili, że na jedzenie. Niektórzy też na perfumy i na samoloty (ofkors), ale jedzeniem świat stoi. I ciekawy wniosek mam w związku z tym: normalnie to wszyscy do tego jedzenia „ę” i „ą”, ale jak tylko wolne przychodzi to… hulaj dusza – piekła nie ma… A po powrocie płacz i „Monika ratuj, bo po tym Istambule jestem z 6 kilo cięższa…”
Bądź ze mną w kontakcie!
Zapisz się do newslettera, który wysyłam zwykle raz w tygodniu. Będziesz wtedy zawsze na bieżąco z tym, co u mnie i u moich klientów. A w ogóle, to lepiej mi pisać, dla tych, którzy czekają - nie dla wszystkich:D